list nr 6 Honduras – Agata Michalska
„Im mocniej obejmujemy krzyż, tym ściślej lgniemy do przybitego doń Jezusa.”
Bł. Karol de Foucauld
Drodzy Przyjaciele,
czas mija tak szybko! Jestem już ponad rok na mojej misji w Hondurasie i już za niedługo zobaczymy się w Polsce.
Ostatnie miesiące były intensywne, tyle wydarzeń i emocji, że zabrakło sił i czasu by napisać do Was parę słów. Ale właśnie próbuję to nadrobić.
W ostatnim czasie nasza wspólnota miała przyjemność gościć wiele osób. W styczniu przyjechała do nas moja siostra Izabela, zaraz potem przybyli rodzice Solene z Francji i przyjaciel Aurelio – ksiądz Sebastian, a całkiem niedawno pożegnaliśmy ojca Lorenzo – głównego odpowiedzialnego za Domy Serca. Każda z tych wizyt była dla nas dużą radością, i to nie tylko z powodu przywiezionej nam czekolady.
Stanęłam pod Krzyżem
Między tymi wszystkimi wizytami i wydarzeniami pobocznymi, toczy się życie naszej dzielnicy, czyli to, co dla nas najważniejsze. Nasi przyjaciele, ich codzienność, troski i radości. Po roku misji mogę szczerze powiedzieć, że kocham moje barrio, kocham tych wszystkich ludzi i czuję się tu dobrze. Zrozumiałam też lepiej nasz charyzmat, który mówi, że czasem jedyną możliwością jest stanięcie pod krzyżem, nic więcej. Stanięcie przy cierpieniu, w cichym towarzyszeniu. Jak Maryja, która „stoi pod krzyżem i nic nie robi, stoi i milczy. I nigdy nie było prawdziwszego, silniejszego wyznania miłości niż ta cisza krzyża” (o. Thierry de Roucy).
W jednym z pierwszych listów wspominałam Wam o Jackie – chorej na schizofrenię – i jej rodzinie. Pewnego sobotniego poranka ktoś nas zawiadomił, że Karen, córka Jackie miała wypadek motocyklowy i zmarła. Nikt nie chciał wierzyć, nasza Karen, głuchoniema mama trójki małych chłopców. Pobiegliśmy do ich domu by zaprzeczyć wiadomościom. Niestety, nie musieliśmy o nic pytać, po wejściu zobaczyliśmy zdezorientowaną, milczącą Jackie. Moją pierwszą myślą było: „Boże, nie rozumiem tej śmierci, czy tej rodzinie nie brakuje cierpienia i trudu?” Karen była w moim wieku, od dziecka była niedosłysząca, przez co też nigdy nie nauczyła się mówić, razem ze swoją chorą mamą wychowywała trojkę chłopców – Danny, Keneth i Braian. Cała piątka mieszkała w małym domku w bardzo skromnych warunkach. Zawsze im brakowało pieniędzy, Karen tylko od czasu do czasu znajdowała jakąś tymczasową pracę. Chłopcy byli naszymi najczęstszymi gośćmi, prawie każdego dnia można było usłyszeć ich głosy, wołające: „Otwórzcie nam, otwórzcie!” Przychodzili się z nami pobawić, ale nie rzadko też coś zjeść, bo byli głodni. Śmierć Karen dotknęła nas wszystkich. Nikt nie znajdował słów pocieszenia dla Jackie. Ta biedna kobieta straciła już drugie dziecko – rok temu zamordowali jej syna.
Jedyne co mogliśmy zrobić, to stanąć pod tym krzyżem, w milczeniu i zaufaniu, że Bóg ma to wszystko w swoich rękach. Po pogrzebie Karen, Jackie i chłopcy przenieśli się do innego miasta, tam pomoże im ich rodzina. Brakuje nam krzyków chłopaków, codziennych odwiedzin i uśmiechu Jackie, ale wierzymy, że może tam gdzie są teraz, mają lepiej.
Jeden dzień po śmierci Karen, zadzwoniła do nas znajoma, że właśnie miał wypadek Anderson, nasz sąsiad, kuzyn naszej bliskiej przyjaciółki Danieli, w wyniku, którego zmarł. Miał dwadzieścia lat. Nawet nie otrząsnęliśmy się po śmierci Karen, a tu taka wiadomość. Jeden weekend, który przyniósł wiele łez i cierpienia. Rodzina Andersona jest nam bardzo bliska, dlatego towarzyszyliśmy im w tym czasie, prawie od pierwszych chwil po wypadku. Trudno było patrzeć na zrozpaczonych członków rodziny, nie mogliśmy nic zrobić, jedynie być, przytulać, ocierać łzy, podawać szklankę z wodą i w cichej modlitwie próbować kontemplować tajemnice tego cierpienia. Bardzo imponujące było dla mnie, jak ta rodzina szukała ukojenia w Bogu. Nie są oni katolikami, jedynie Daniela, nasza przyjaciółka, ale mimo to prosili nas o modlitwę różańcową za duszę Andersona. Parę dni po śmierci poprosili nas o Mszę, którą odprawił znajomy ksiądz w naszym domu. Przyszła cała rodzina, ciotki, wujkowie, kuzynostwo, mimo, że niektórzy z nich nigdy w życiu nie byli na Mszy Świętej.
Ale mieli w sobie tę wiarę, że jest coś więcej, że trzeba to wszystko oddać Komuś większemu. Czułam, jak wielkim przywilejem jest być z nimi w tych bolesnych chwilach.
Parę tygodniu później, po smutnym weekendzie z wypadkami, w naszym barrio (dzielnica) wybuchł pożar. Dziewięć rodzin straciło swoje domy – spłonęły całkowicie z całą zawartością, były bowiem całe drewniane. Mogliśmy wszystko obserwować z balkonu naszego domu.
Po raz kolejny mogłam zadać pytanie – dlaczego? Widziałam dokładnie jak płoną domy, konkretnych ludzi, jak moi przyjaciele tracą wszystko w przeciągu paru minut. I znowu zabrakło słów. Znowu poczułam, że stoję pod Krzyżem, po cichu, próbując zrozumieć. Po pożarze, wiele osób zaangażowało się w pomoc rodzinom, które ucierpiały. Sąsiedzi przyjmowali pod swój dach, tych którzy go utracili, organizowali zbiórki żywności i ubrań, wszyscy byli nawzajem przejęci zaistniałą sytuacją. Dało się odczuć przyjazną i pomocną atmosferę, która panuje w naszej dzielnicy. Ludzie naprawdę się martwią o swoich sąsiadów i znajomych. My jako Domy Serca nie mogliśmy za bardzo pomoc w sensie ekonomicznym, ale po raz kolejny zrozumiałam, że nie to jest najważniejsze, że poprzez proste zaproszenie na obiad, wizytę i zapytanie jak się macie, wysłuchanie, pobycie z człowiekiem, możemy okazać tym ludziom szacunek, możemy w tych gestach potwierdzić, że są ważni, że ich życie nas interesuje, że nie chcemy tylko ofiarować trochę pieniędzy, które nam zbywają i poczuć, że wypełniliśmy obowiązek braterskiej pomocy, że w naszej obecności, chcemy pokazać, że naprawdę kochamy tych ludzi. I że chcemy współdzielić z nimi ten krzyż, z którym przyszło im się zmagać. Osobiście w tym ostatnim czasie, przybliżyłam się bardzo do naszego charyzmatu, zrozumiałam lepiej moją misję i czuję, że naprawdę chcę tu być, chcę stać pod Krzyżem i chcę kochać.
A z tej śmierci Życie tryska!
Piszę ten list w Poniedziałek Wielkanocny, więc pewnie otrzymacie go jeszcze w czasie radości Wielkiej Nocy, która, mam nadzieję, szybko nie minie. Dlatego nie chciałabym żeby ten list brzmiał nieco smutno. Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwie Zmartwychwstał! Dlatego mówią, że odkąd mamy Zmartwychwstanie, żaden optymizm nie jest przesadny. Krzyż to tylko etap. Wierzę w śmierć z której wytryska Życie. Minęło trochę czasu i widzę rodzinę Andersona, która idzie na przód, z wiarą i ufnością. Mamy wiadomości od rodziny Jackie, że mają się dobrze, że dzieci są zaopiekowanie i zaczęły chodzić do szkoły. Nowe domy się budują, dzięki pomocy państwa i różnych organizacji, a rodziny, które ucierpiały organizują swoje życie na nowo, wdzięczne, że nikomu nic się nie stało poważnego.
Korzystając z tego świątecznego czasu chciałam Wam nieco opowiedzieć o przeżywaniu Świąt Paschalnych w Hondurasie. Semana Santa czyli Wielki Tydzień to ważny czas dla Hondureńczykow, nie zawsze tylko ze względów religijnych. Tydzień ten bowiem jest ich czasem wakacyjnym, kiedy prawie wszyscy mają wolne i wykorzystują tę okazję na odpoczynek nad morzem. Jest to też bowiem jedna z najbardziej gorących pór roku w Hondurasie. Istnieją też oczywiście Ci, którzy pozostają by celebrować Święte Triduum Paschalne. I robią to naprawdę pięknie. W Wielki Czwartek wszystko zaczyna się od uroczystej Wieczerzy Pańskiej, później natomiast odbywa się nocna Procesja Ciszy, przebiegająca po ulicach miasta, symbolizująca przejście do Ogrodu Oliwnego i tamtejsze wydarzenia. Bardzo mnie poruszyła postawa ludzi nie biorących udziału w tej procesji. Ci, co wcześniej bawili się w głośnym barze, na czas przejścia figury Jezusa, zamilkli, wyłączyli muzykę, po cichu poczekali. Pokazuje to jak duży szacunek do tego co Boże i święte ma ten naród. Bez względu na religię, czy Kościół do którego się należy. Wielki Piątek rozpoczyna się Drogą Krzyżowa, zawsze po ulicach dzielnicy, której towarzyszą liczne inscenizacje. W tym roku z całą wspólnotą uczestniczyliśmy w Drodze Krzyżowej w więzieniu dla kobiet, do którego jeździmy na czwartkowy apostolat. To piękne doświadczenie. Niesamowicie było słuchać rozważań napisanych przez więźniarki, które przechodzą swoją własną drogę krzyżową. Chyba nigdy tak dobrze nie zrozumiałam rozważań tej celebracji, zwłaszcza pierwszej stacji – Skazanie na śmierć. W drugiej połowie dnia odbywa się Wielkopiątkowa Liturgia Słowa z Adoracją Krzyża. A wieczorem wszyscy udają się na procesję Pogrzebu Jezusa, która może trwać ponad 4 godziny. W centrach większych miast, na ulicach robi się tzw. alfombras – kolorowe dywany zrobione z trocin i wiórek drewnianych, po których podczas wieczornej procesji przechodzi Figura Ciała Jezusa. Sobota to dzień ciszy i przygotowania do Wigilii Paschalnej. Rozpoczyna się ona zawsze w nocy i celebrowana jest bardzo uroczyście, począwszy od pięknie przygotowanej liturgii, skończywszy na strojach wiernych, które nierzadko przypominają stroje balowe. Po pięciu godzinach spędzonych w kościele, wraca się do domu z radosnym alleluja na ustach. W Niedzielę nie ma niestety tradycji śniadania wielkanocnego, nie ma jajeczek, sałatek i mazurków. Ludzie odpoczywają, odsypiają i świętują w gronie najbliższych. Żeby choć troszeczkę poczuć klimat polskich świąt, ku zdziwieniu mojej wspólnoty, przygotowałam na niedzielne śniadanie jajka faszerowane. Zdziwieni byli, ale zjedli ze smakiem. Jedną z tradycji, której nie udało mi się niestety zobaczyć, a raczej usłyszeć – są Apostołowie ogłaszający Zmartwychwstanie. W niedzielę o poranku na ulicach można spotkać poprzebieranych, krzyczących ludzi, którzy ogłaszają, że Jezus zmartwychwstał.
I ja takim okrzykiem chcę zakończyć ten list – „Cristo ha resucitado” „Verdaderamente ha resucitado”
Tej paschalnej radości, doświadczenia pustego grobu i spotkania Zmartwychwstałego w Waszej codzienności Wam życzę. Dziękuję za Wasze życzenia, dobre słowa i wsparcie. Zawsze o Was pamiętam.
Do usłyszenia!
Agata