list nr 4 Ekwador

“Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: „Oto Baranek Boży”. Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim rzekł do nich „Czego szukacie?” Oni powiedzieli do Niego „Rabbi! – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?” Odpowiedział im: „Chodźcie, a zobaczycie” Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny czwartej po południu.” J 1, 35-39/

Witajcie moi Mili!

Mam wielką nadzieję, że ten list zastanie Was w pełnym wiosennym rozkwicie i wciąż w radości przeżywania wielkanocnego Alleluja. Cieszę się, że kolejny raz jest mi dane napisać do Was list, bo po powrocie naprawdę ciężko byłoby opowiedzieć wszystko i spotkać się z Wami wszystkimi w jednym miejscu, więc tym bardziej radość jest większa kiedy może się ją dzielić, a smutek mniej boli.

Święta wielkanocne, ich świętowanie i przeżywanie było znacznie utrudnione przez pandemię, w związku z czym musieliśmy dostosować się do panujących warunków i obostrzeń. Nie mogliśmy być poza domem po godzinie 20, więc wszystkie msze i nabożeństwa odbywały się znacznie wcześniej, ale to nie zmienia faktu, że CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTAŁ! Nie ważne o której godzinie uczestniczyliśmy w Wigilii Paschalnej. Dzięki dobroci ludzi, którzy zza oceanu przysłali nam paczkę mieliśmy pyszny żurek. Nie zabrakło oczywiście też świątecznego mazurka i innych potraw z rożnych części świata. Krótko przed świętami zostaliśmy zaproszeni przez jednego z księży pracujących w małym miasteczku obok Cuenci, aby przyjechać tam i spędzić te święta z jego parafianami, aby być tam z nimi, tak jak jesteśmy tu z naszymi przyjaciółmi z dzielnicy. Niestety przez pandemię, na jeden dzień przed wyjazdem, okazało się, że nie możemy jechać i byliśmy bardzo zawiedzeni. Ale! Pan Bóg jak się znowu okazuje wie lepiej i nigdy się nie myli. W Wielki Czwartek dowiedzieliśmy się, że mama byłej wolontariuszki z Guayaquil zmarła. Była to kobieta piękna wewnętrznie, taka domowo-sercowa mama, która przeżyła naprawdę wiele w swoim życiu. Najpierw rozwód (choć i po rozwodzie ze swoim, już byłym, mężem miała bardzo przyjacielską relację), później jej, już były, mąż został kilkukrotnie postrzelony i cudem ocalał, następnie chorowała na raka. Była bardzo doświadczona przez życie, ale do wszystkiego podchodziła z wielką wdzięcznością i zaufaniem Panu Bogu. Co mnie najbardziej dotyka w tym wszystkim to to, że po ciężkiej chorobie Bóg zabrał ją do siebie w momencie najważniejszego tygodnia, w Wielki Czwartek, tak aby mogła umrzeć jak Jezus i zmartwychwstać razem z Nim w Niedzielę Wielkanocną, bo moim zdaniem i czując to w moim sercu, na pewno tak było. Drugim zaskoczeniem tego Wielkiego Tygodnia było to, że Bóg wiedział, że nasz wyjazd do Cuenci nie jest dobrym pomysłem, bo dzięki temu mogliśmy spędzić z seniorą Luz ostatni poniedziałek, grając w rumikub, a jej córka, która miała z nami jechać do Cuenci, mogła ze swoją ukochaną mamą spędzić ostatnie chwile.

Niestety to nie był koniec pożegnań na zawsze. W kolejnym tygodniu, po długiej chorobie, odeszła seniora Pilar. Mama dwanaściorga dzieci i babcia i prababcia stu dwóch wnucząt i prawnucząt. To właśnie do niej i do jej męża w każdą niedzielę zanosiliśmy Pana Jezusa w Komuni Świętej. Na zawsze we mnie zostanie obraz jej radości i jej zdanie powtarzane za każdym razem „Dziękuję, że przynieśliście do tego domu zbawienie”. Ostatnie kilka tygodni miała kłopoty z oddychaniem, ale zawsze całym sercem i całym głosem, którym mogła, odmawiała z nami modlitwy. Modliła się bardzo za swoje dzieci, których większość w tej chwili to ewangelicy. Bardzo cierpiała z tego powodu, że odeszli od wiary katolickiej i to cierpienie zawsze można było usłyszeć w jej głosie, kiedy o tym mówiła. Dla niej wiara była świadomością Obecności, choć od dłuższego czasu nie była na mszy, zawsze tą Obecność czuła. Dla mnie była cichym świadkiem Jezusa. Jego Obecność dla niej była tak jasna… tam nie było miejsca na niepewność. Takiej wiary życzę każdemu z nas. To nie była wiara ślepa, choć bardzo prosta. Dla wielu ludzi cierpienie prowadzi do niewierności, ale dla seniory Pilar było drogą wierności. Choć wielu ustępuje w momencie największego cierpienia, na które nie ma odpowiedzi, ona była jak Maryja – Matka u stóp krzyża. Maryja także towarzyszyła nam przez całą nowennę, bo tradycją tutaj jest, że po pogrzebie odmawia się 9-dniową nowennę (różaniec i nowennę do Matki Bożej), więc towarzyszyliśmy rodzinie przez te 9 dni.

I powiem Wam, choć może wielu się ze mną nie zgodzi, ale myślę, że seniora Pilar i seniora Luz teraz dokładnie pamiętają godzinę spotkania z Jezusem, tak jak Jan i Andrzej („było to około godziny czwartej po południu”). Być może pamiętały też takie spotkanie z Jezusem jeszcze podczas swojego czasu na ziemi. Dla mnie to jest niesamowite, że dla apostołów Jana i Andrzeja to spotkanie z Jezusem było tak niesamowicie ważne, że zapamiętali godzinę, o której to się wydarzyło. Mamy tutaj tak wielu przyjaciół, którzy w ten sam sposób rozpoczęli swoją relację z Chrystusem i kontynuują ją każdego dnia. Bije od nich taka miłość do swoich rodzin, do nas wolontariuszy, do ludzi, których spotykają na swojej drodze. Znakiem tego dla mnie jest właśnie dobre traktowanie ludzi, do tego stopnia, że jest równoznaczne z dobrym traktowaniem Jezusa. Mają spojrzenie tak głębokie, że można z niego wyczytać prawdziwą miłość do bliźniego i do Boga. I tak jak Andrzej i Jan, kiedy Jezus na pytanie gdzie mieszka odpowiada „chodźcie i zobaczcie”, idą za Nim i muszą widzieć coś pięknego, coś co ich pociąga, kiedy decydują się aby zostać.

W związku z tym, że teraz mamy wiele obostrzeń związanych z pandemią (po godzinie 20 i w weekendy nie można być poza domem) spędzamy więcej czasu niż zwykle z dzieciakami. W domu rysując, kolorując, grając w rożne gry, na ulicy skacząc na skakankach i w gumę. Dla mnie każdego dnia jest to odkrycie, jak bardzo dzieciaki nas potrzebują, choć większość z nich w życiu by tego nie przyznała. Mnóstwo razy doświadczamy od nich niechęci (jeśli nie chcemy robić tego czego oni chcą w danym momencie, bo się na przykład znudzili) lub totalnego ignorowania (kiedy przechodzimy obok nich i ich pozdrawiamy, a oni udają, że nas nie widzą lub nie znają). Tym bardziej więc, za każdym razem, wielkim zaskoczeniem jest dla mnie jak dzieciaki, które wydawałoby się nie potrzebują tyle czułości, przychodzą, żeby się przytulić. Ostatnio dla mnie takim zaskoczeniem był Josthyn. Chłopiec 6 – letni, który zawsze do naszego domu wpada jak burza z niespożytą energią. W ostatnich tygodniach zauważyłam, że stał się bardziej milczący, pytając go co się dzieje, odpowiadał, że jest chory, ale nic więcej nie udało się z niego wyciągnąć. Modliłam się bardzo za niego, jego smutek mocno mnie dotykał. I któregoś dnia, gdy wracaliśmy z kościoła podbiegł do mnie i przytulił się bardzo, bardzo mocno. Moje zdziwienie musiało być wielkie, bo moje wspólnotowe rodzeństwo później się trochę z tego nabijało. Po tym przytulasie Josthyn uśmiechnął się do mnie promiennie i pognał bawić się dalej. I od tej pory za każdym razem jak przychodzi do domu obdarza mnie swoim przytulasem i jednym z najpiękniejszych uśmiechów, które widziałam w życiu.

 

Czasem przebaczenie od nowa i od nowa jest bardzo trudne, tym bardziej polecam się Waszym modlitwom. Wiele razy muszę podjąć ten trud przebaczania dzieciom, tych przykrości, które mi fundują, bo muszę Wam powiedzieć, że czasem potrafią tak człowieka zdołować, doprowadzić na skraj rozpaczy swoim zachowaniem, nieuważnością, słowami. I to jest też szkoła życia dla mnie, bo wiele razy towarzyszy pokusa, aby być panem samego siebie, a przecież przebaczenie stoi w wielkiej sprzeczności do tego, jest wielką nauką pokory. Ale też wiele razy dzieciaki pokazują mi jak wielkim trudem jest przyjęcie przebaczenia, jest zaakceptowanie tego, że zostało przebaczone. Ostatnio gotowałam z dwoma chłopakami, Alexis i Ronald, po ich wyjściu okazało się, że zginęły słodycze, po prostu je ukradli. Okłamali mnie przy okazji mówiąc, że to mama Alexisa dała im pieniądze. Po południu przyszedł Alexis i wiedział, że ja wiem co się wydarzyło. Odbyliśmy długą rozmowę, kolejną rozmowę, bo nie był to pierwszy raz kiedy to zrobili. I jakie było jego zdziwienie, że tak po prostu mu wierzę, że nie zrobi tego kolejny raz i że dalej możemy się przyjaźnić, choć ma świadomość tego, że odzyskanie zaufania kosztuje i potrzebuje czasu. I tego samego przebaczania i przyjmowania przebaczania uczę się w mojej wspólnocie, bo jak się okazuje potrzebujemy tego bardzo. Życie we wspólnocie nie jest usłane tylko płatkami róż, czasem dotykamy kolców bardzo boleśnie. Jednak przebaczenie, dotykając mnie, daje mi siłę, aby znów ruszyć w drogę, aby próbować kochać każdego dnia osoby, które wymagają wysiłku, aby je kochać. Bogu dzięki za naszych przyjaciół, którzy pokazują nam, że jest to możliwe, że jest możliwe spotkanie Jezusa w każdym człowieku.

Nasi przyjaciele tutaj w dzielnicy wiele mnie uczą, choć zwykle mają bardzo trudną sytuację rodzinną, społeczną, materialną. Uczą mnie, że nadzieja nie jest oczekiwaniem na zmianę codzienności, nie jest oczekiwaniem, że jutro będzie inaczej, nie jest oczekiwaniem, że w cudowny sposób wszystkie ich problemy się rozwiążą i się skończą. Jest oczekiwaniem, że podejście do problemów się zmieni, jest oczekiwaniem, że będą mieli siłę do zaakceptowania kolejnego dnia, siłę do zaakceptowania tego, co się wydarzy. Na koniec tego listu chciałabym się z Wami podzielić świadectwem mamy Ronalda (o którym pisałam akapit wcześniej), Alexandry, która w ostatnim czasie przeżyła wiele traumatycznych momentów. Jej 15-letni syn, brat Ronalda, postrzelił śmiertelnie kierowcę ciężarówki, którego chciał okraść, a który nie chciał oddać swojego telefonu. Nie wiadomo czy chciał po prostu okraść tego człowieka czy była to inicjacja, aby zostać częścią gangu. Nikt dokładnie nie wie, jak mu się to udało, ale ciało zamordowanego przeniósł do swojego domu. Kiedy szliśmy w odwiedziny z Sergiem widzieliśmy kilkudziesięciu policjantów pod ich domem i helikopter krążący nad dzielnicą, ale wtedy zupełnie nie wiedzieliśmy co się stało. Ronald wraz z mamą zmienili miejsce zamieszkania, przenieśli się do innej dzielnicy. Prawdopodobnie w całą sprawę jest także zamieszany najstarszy syn. Alexandra nie wie gdzie podziewają się jej synowie, a kiedy Tim i Mara poszli w odwiedziny do niej, potrafiła podziękować nam, że zajmowaliśmy się Ronaldem, że spędzaliśmy z nim czas, że dzięki nam potrafi modlić się różańcem. Dla mnie była to wielka szkoła, że w tym wszystkim czym ostatnio żyje i co zaszło potrafi odnaleźć dobro, które się wydarzało i wydarza w jej życiu, choć nie brakuje cierpienia. I ma nadzieję na to, że będzie zdolna żeby zaakceptować rzeczywistość taką jaką jest. Jeśli macie miejsce w swoich modlitwach polecam Alexandrę i jej rodzinę.

Codziennie noszę Was wszystkich w moim sercu, cieszę się, że mogę się z Wami podzielić tym misyjnym czasem, który został mi dany. Dziękuję Wam za pomoc duchową i materialną. Cieszę się, że w sposób duchowy mogę być bliżej Was. I życzę nam wszystkim, abyśmy doświadczyli takiego spotkania z Jezusem, abyśmy zapamiętali godzinę, w której się ono wydarzyło. Życzę nam takiego doświadczania spotkań, od których nie można oderwać wzroku i które prowokują, aby iść za NIM.

Pamiętam w modlitwie!

Do usłyszenia
Z Panem Bogiem
Monika